Siedziałam na ziemi i bawiłam się ostrzem, przewracając je w dłoni. Nie przejmowałam się zbytnio coraz większą ilością zadrapań.
Powinnam była teraz siedzieć i uczyć się, a nie kapać krwią na książkę z
zielarstwa. Nie miałam pojęcia jak wytłumaczę Madame Sprout to, że na
moim podręczniku są czerwone plamy.
Było dosyć chłodno tego dnia. Jesień była bardzo blisko. Za niedługo
kolorowe liście będą tańczyć przed moimi oczami, a krople wody zamoczą
mój płaszcz zanim wyjdę wystarczająco daleko od szkoły.
Wzdrygnęłam się gdy kolejny zimny powiew powietrza pogłaskał mój kark i zahuczał głośno ciesząc się ze zrobionego mi dowcipu.
Położyłam się na podłożu i zaczęłam przyglądać się koronom drzew.
Nie przysłaniały całkowicie nieba, ale nadawały temu widokowi uroku.
Czułam się tak, jakbym była tylko ja i ten widok. Ja i ta polana. Ja i
ten las.
Ja i ten ktoś, kogo obecność właśnie poczułam. Poderwałam się szybko i stanęłam w pozycji bojowej.
< Dokończyłby ktoś? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz