poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Od Ro - na konkurs

"Była za blisko. Jej czerwone oczy błyszczały w ciemnościach, a gdy wydała z siebie syk, on rozniósł się we wszystkich stronach. Poruszała się szybko, ale za głośno. Były w pokoju dwie. Sam na sam. Jedną musiała dopaść śmierć. Nie było innej opcji. Czarnowłosa dziewczyna stała na środku pokoju, a wampirzyca krążyła wokół niej, wyznaczając ją jako swój cel. Dziewczyna nie chciała jej zabijać, nie mogła tego zrobić, jednak nie miała wyboru. Inaczej stałaby się jej pożywieniem. Błękitnooka zacisnęła palce na rękojeści noża i spojrzała w oczy potwora, który warknął na nią ponownie i podszedł bliżej. Jak mogli jej to zrobić? Przemienili w krwiopijcę, a potem kazali jej głodować, usychać z pragnienia krwi. Na koniec wepchnęli do pomieszczenia z zagłodzoną, groźną wampirzycą, drobną, niebieskooką dziewczynę, której jedyną bronią był nóż. I pozostały dwa wyjścia - albo zabijesz potwora, albo sama zginiesz. Wiedziała, że za drzwiami sypią się zakłady, a kamery obserwują zdarzenie i przekazują je widzą. Niewielu postawiło na czarnowłosą. Ma zginąć, bo nie ma nic gorszego niż zagłodzony wampir. Lecz to nie takie proste. Czerwonooki stwór ponownie się zbliżył. Nie było już dla niego ratunku. Kto się raz krwiopijcą stał, ten nim zawsze będzie i tylko śmierć może go uratować. Potwór rzucił się na niebieskooką, która wbiła sztylet w jego pierś. Mimo, że krew wampira lała się na nią, ona nie mogła puścić ostrza."

Obudził mnie własny krzyk. Była trzecia nad ranem. Słońce nie odgoniło moich koszmarów. Moich wspomnień. Przez moje ciało przeszedł dreszcz.
Wstałam i na trzęsących się nogach wyszłam z pokoju i poszłam do łazienki. Odkręciłam wodę i obmyłam twarz. Gdy wreszcie ochłonęłam spojrzałam w lustro.
Moim oczom ukazała się ta sama dziewczyna co zawsze. Długie, czarne włosy. Niebieskie oczy i usta, które teraz były całe czerwone. Osoba, która na mnie patrzyła to byłam ja. Prawdziwa ja. Przerażona kolejnym koszmarem, który nie był tylko snem. Był wspomnieniem.
"Dzisiaj już nie zasnę." pomyślałam smutno i zerknęłam na drżące ręce. Ruszyłam do pokoju. Przebrałam się i cicho przemknęłam się schodami w dół, wzdłuż korytarza, potem następne schody i wreszcie ogromne wrota, które pozwoliły mi uwolnić się z tej kamiennej klatki, zwanej szkołą.
Udałam się tam, gdzie zawsze - w las. Może i był zakazany, może i był nie bezpieczny... Jednak to jedyne miejsce, gdzie mogłam oddychać. Sama. I nikt mi już nie przeszkadzał, ani ja nikomu nie wadziłam.
Szłam między drzewami. Nie zważając na to, czy odnajdę drogę powrotną, czy zabiją mnie dzikie stworzenia, czy wpadnę w dół, z którego nie będę mogła się wydostać.
Po półgodzinnym marszu, przedzierając się przez krzaki i inną roślinność dotarłam na polanę leśną. Była na prawdę duża. Można by zrobić na niej jakiś piknik ze szkoły, zawody. Nie, żeby chciało mi się tym zająć.
Usiadłam na konarze, który udało mi się wyłapać wzrokiem z tej ciemności. Wsłuchałam się w odgłosy lasu. Słyszałam sarnę, królika, sowę. Stado kruków wzbiło się do lotu.
Zaraz. Dlaczego kruki odleciały?
Nagle powietrze wokoło wypełnił wstrętny zapach siarki, a zza moich pleców wydobywało się ciepło. I światło.
Odwróciłam się szybko. Moim oczom ukazał się wielki, biały, ziejący ogniem smok. Zerknęłam na niego z przerażeniem.
- Tylko nie to... - wychrypiałam
Był chudy. Za chudy. Nie jadł od dawna. A jedynym jedzeniem w pobliżu byłam ja. Chyba smakowałoby mu moje mięso na ciepło, skoro z jego paszczy znów buchnęły się płomienie, które biegły w moją stronę.
Udało mi się w porę uskoczyć. Schowałam się za pniem drzewa, który po chwili zaczął się palić. Nie mogłam go zabić. To było niewinne stworzenie. Nie jadło od wielu dni, może tygodni. Nie zrobiłoby mi krzywdy gdyby było najedzone. Ale nie było. A ja (chyba) wyglądałam smacznie.
Smok ruszył w moją stronę. Kłapał zębami, chciał sięgnąć mnie pazurami.
Sprawdziłam stan swojego uzbrojenia.
Jeden sztylet.
Jeden sztylet.
Jeden chole*** sztylet.
Jeden chole*** sztylet na trzypiętrowego, głodnego smoka.
Super. Musi wystarczyć.
Zacisnęłam palce na rękojeści ostrza i wzięłam głęboki wdech. Smok podchodził coraz bliżej. Tratował wszystko co popadnie. Palił i rozwalał wszystko, byleby dostać się do swojego posiłku.
Wreszcie, gdy był dostatecznie blisko, gdy jego głowa była praktycznie przy moim ciele, zamachnęłam się i wbiłam nóż w krtań potwora. Utkwił głęboko, po samą rękojeść. Smok rzucał się i szarpał, ale nie potrafił wyjąć ostrza.
Wydał z siebie ostatni głośny ryk, i padł, tuż przy moich stopach.
Spojrzałam na bezwładne ciało, a z mojego oka poleciała łza.
- Przepraszam... - wyszeptałam
Za dużo krwi jest na moim koncie. Za dużo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz